Narzekam. Zdarza mi się. Mówię, jak to mi czasem źle. Codzienność bywa męcząca. Dzieci bywają głośne i marudzące. Życie bywa nużące.

Przychodzą wtedy te dni, gdy rozpadam się na kawałki. A życie daje mi pstryczka po nosie i pokazuje jak to naprawdę potrafi być źle. Daje powód, żeby móc narzekać, popłakać. Bo to jest prawdziwy powód. Pokornieję wtedy, obiecuję sobie, że bardziej będę doceniać każdy dzień, gdy to minie. Zrobimy tyle, obiecuję sobie. Niech tylko to minie, niech tylko moja bezsilność mnie opuści.

Choroba dzieci sprawia, że biorę poprawkę na wszystko. Nie liczę się ja, nie liczą się inni. Liczą się tylko one. Nie ma wtedy znaczenia, że często nie mam czasu, by samej coś zjeść, odpisać na rosnącą ilość wiadomości.  Jestem dla nich.

Chcę móc przytulić moją dwulatkę, by nie czuć już jej rozpalonej główki. Nie widzieć jej oczu za mgłą, wiecznie sennej. Obiecuję sobie w duchu, że już słowa nie pisnę o tym jak potrafi dać w kość, gdy lata w tą i z powrotem. Pragnę, by miała tyle energii co zawsze, a nie rozlewała mi się na rękach. Chcę by znów mówiła „Mamo nie teraz”, gdy proszę o buziaka. A nie płacząc wołała: „Moja mama” i prosiła, bym się z nią położyła.

Chcę, by budziła mnie w nocy, bo przyśniło jej się coś, o czym chciała mi opowiedzieć, a nie dlatego, że zbudził ją atak kaszlu.

Nie mogę patrzeć, gdy moja niespełna roczna kruszyna nie chce wziąć nic do ust, a podanie syropku kończy się oddaniem całej zawartości żołądka. Nie mogę znieść ciągłych łez na Twojej buzi, Liluszko, gdy zawsze widniał na niej piękny uśmiech. Nie chcę już czuwać całą noc, by mieć pewność, że oddychasz.

Wreszcie serce mi się kroi, gdy płaczecie mi obie. Potrzebujecie mnie teraz, takie osłabione. A ja jestem tylko jedna.

Obiecuję sobie, że nie będę już narzekać, będę doceniać każdą chwilę. Ale bądźcie już zdrowe…

Podziel się