Należało się nam jak nic- a co tam! Chcieliśmy się wyrwać z domu choć na weekend i trochę odpocząć.
Tata L. dostał jeszcze dwa dni wolnego (wyproszone, bo on w pracy niezastąpiony) i mogliśmy zaszaleć- całe cztery dni wolnego od gotowania, sprzątania i tych samych czterech kątów.
Trochę szukaliśmy, gdzie by się tu wybrać…
Początkowo mieliśmy wyjechać tylko na weekend i mała miała zostać u dziadków. Ale te dwa dni wydawały nam się niewystarczające, by podładować baterie- stąd pomysł na trzy noclegi. A w tym przypadku to już nie byłam tak chętna, by zostawić Laurę (wydawało mi się to za długo bez niej…).

Szukaliśmy więc hotelu, który byłby też sprzyjającym dla małych dzieci, niezbyt daleko od nas (zbyt długa podróż samochodem z Lorcią nie była wskazana). Oczywiście cena też grała rolę, dlatego tatko szukał czegoś na gruponie. Znalazł hotel Lidia **** w Darłowie. Jakieś 3 godziny drogi od nas, posiadał basen, salę zabaw dla dzieci, siłownię i SPA.
Długo się nie zastanawialiśmy i wykupiliśmy kupon. Mieliśmy w jego ramach nieograniczony wstęp na basen (w tym saunę i jacuzzi), siłownię, trzy posiłki dziennie.

Wszystko zapowiadało się znakomicie. Gdyby nie to, że od rana Laura jakaś marudna i już się zaczęłam zastanawiać czy wzięcie ją z nami jest dobrym pomysłem…

Na dodatek czekała nas 3 godzinna jazda samochodem, gdzie nasza córcia po 30 minach zaczyna się nudzić. Oczywiście planowaliśmy wyjazd godzinowo tak, by w samochodzie mogła przypaść jej drzemka. Jednak godzinka lub półtorej to tylko połowa czasu jazdy.

Tata wpadł na pomysł, by zapewnić atrakcję Laurze podczas jazdy. Tablet mieliśmy, wystarczyło zakupić uchwyt do niego i  ściągnąć bajeczki („Niedźwiedź w dużym niebieskim domu” i „Ciekawski George”) i liczyć na to, że Lorcia skupi się chociaż trochę na oglądaniu bajek, a nie marudzeniu 😉

Plan był dobry. A co najważniejsze- wypalił!!

Laura była zachwycona seansem bajkowym w samochodzie- oglądała je przez godzinkę, potem 40 minut drzemki. A jak wstała to całą godzinę spokojnie oglądała widoki za oknem. Już się zaczęłam zastanawiać, czy ktoś nie podmienił nam córki ;).

W taki oto cudowny sposób dotarliśmy na miejsce. W dobrych humorach i z pozytywnym nastawieniem. Hotel z zewnątrz nie prezentował się imponująco, z resztą sami zobaczcie.

Jednak spełniał nasze oczekiwania (szczególnie w środku). Znajdował się przy samej plaży i  już planowaliśmy spacery, bo okolica była piękna.

Po wyjściu do hotelu- kolejne pozytywne zaskoczenie- Laura trzyma się rączki mamy, nigdzie nie wybiega, tylko obserwuje nowe otoczenie. Weszliśmy do pokoju, a ona zaciekawiona. Szybko znalazła swój ulubiony kąt- przy firankach, zaraz obok wejścia na balkon.

I tak już każdego dnia- siedziała i bawiła się sama. Nie ciągała mamy i taty za rękę wszędzie, jak to ma miejsce zawsze w domu. Nawet nie wiedziałam, że ona tak potrafi.

Hotel był nastawiony typowo pod Niemców. Mnóstwo było starszych ludzi, którzy przyjechali na rehabilitację. Tata L. śmiał się, że nasz córeczka taka grzeczna i chodzi za rączkę, bo boi się tych starszych ludzi. Coś w tym jest, bo Lorcia faktycznie nie ufa ludziom o siwych włosach.

Jak 6 grudnia był w hotelu Mikołaj i Laura dostała od niego czekoladki to nawet nie chciała ich wziąć- od razu rozpłakała się na dobre.

Z kolei wszyscy młodzi ludzie z dziećmi byli Polakami. Także młoda miała towarzystwo.

Przyjechaliśmy koło 16, rozlokowaliśmy się w pokoju. Poszliśmy na kolację, a następnie uparłam się byśmy poszli na basen. Tata L. twierdził, że spokojnie jeszcze następnego dnia zdążymy pójść na basen i to nie jeden raz. Jednak ja się uparłam- jak się potem okazało słusznie (ale o tym potem)- i poszliśmy się kąpać.

Córa z tatą buszowali w basenie a ja na koniec zaległam w jacuzzi. Żyć nie umierać 🙂
Wiedzieliśmy już, że następnego dnia przynajmniej dwa razy jeszcze zjawimy się na basenie.
Po kąpieli i podróży córa szybko zasnęła.
Urlop zapowiadał się znakomicie.

Gdyby nie jedno „ale”….
Zachciało się nam wyjechać na odpoczynek akurat w tym czasie, gdy wszem i wobec ostrzegali przed niejakim Ksawerym…. Grr… Słychać go było dudniącego w nocy pełną parą…. Ja nie mogłam zasnąć, a Laura zbudziła się dwa razy.

Drugi raz miał miejsce koło 4. Ewidentnie się przestraszyła- nowe miejsce ciemno i dziwne odgłosy huraganu. Tata woła, by zapalić światło, bo córa już schodzi z łóżka po ciemku… No to włączam… Jedno, drugie, trzecie…. Pstrykam… A tu nic…

No to dupa… Nie ma prądu!!
I się zaczęło! Podaj komórkę (ma tam latarkę wbudowaną)- tylko jak ja mam ją znaleźć po ciemku??
W końcu sam opanował sytuację- ja zlokalizowałam Laurę, która już na dobre się rozpłakała…
Tulenie już nie pomogło i zaczęła się wyrywać…
Nie pozostaje nic innego jak zrobić ciepłe mleczko albo chociaż ciepłą wodę, bo to ją zazwyczaj uspokaja….

Tata idzie po omacku do szafki, bierze termos…. A tam wody brak…. Grrr
Oczywiście zapomnieliśmy przed pójściem spać uzupełnić go o ciepłą wodę… Zawsze przecież można zagotować świeżą (jasne!).

No to zonk… W czajniku jeszcze jest zimna woda, więc zrobiliśmy zimne mleko- trochę wypiła, uspokoiła się ale o spaniu nie ma już mowy…

Ale co tu robić z naszym Skarbem po ciemku o 4 godzinie?
I tym razem tablet uratował nam dupsko.

Laura jak tylko usłyszała muzyczkę z bajki „Ciekawski George” już uśmiech zawitał na jej twarzy :).
 

Trochę pooglądała, potem pochodziła sobie po ciemku. I tak do 6:20 bujaliśmy się, dopóki znów nie zasnęła (wcale jeszcze jasno się nie zrobiło…).

W recepcji dowiedzieliśmy się, że prądu nie ma nigdzie, bo zostały zerwane linie energetyczne. Nie wiadomo czy śniadanie nawet będzie. O ciepłej wodzie można pomarzyć- dostaliśmy chociaż butelkę wody mineralnej- dobre i to.

Jak wstaliśmy po 8 to okazało się, że sytuacja wcale nie uległa zmianie.
I tak prądu nie było cały dzień. Dobrze, że posiłki odbywały się normalnie- tyle , że przy świecach.

Agregat podłączyli tylko pod kuchnię, byśmy mogli coś jeść (wrzątek też mogliśmy wtedy dostać- uff). Potem postarali się o lepszy agregat- koło 16, gdy zaczęło robić się ciemno. Mieliśmy światło w pokoju i ciepłą wodę ale wciąż brak prądu w gniazdkach (bali się, że go przeciążą).

Komórki i tablet wołały z głodu. Nie było mowy o tym, by pójść na basen- zamknięty. Spacer odpadał- wiało, tak, że mogłoby głowę urwać.

Całe szczęście, że była chociaż sala zabaw 🙂

Ostatecznie prąd powrócił koło 22- to był jak powrót do cywilizacji.
Mimo, iż straciliśmy jeden dzień to jednak stwierdziliśmy, że dzięki temu mogliśmy pobyć ze sobą bez szumu telewizora. To też nam było potrzebne.

Kolejne dni minęły nam pozytywnie- Laura nie marudziła praktycznie wcale, a w drodze powrotnej przespała 2 godziny w aucie.

Nawet udało się nam pójść na spacer. Co prawda trwał około 10 minut, bo wiało strasznie ale zawsze coś 🙂

Ale żeby nie było tak słodko do końca to po powrocie do domu wróciła do swoich nawyków- czyli ciągania za rękę. Jakby zapomniała, jak to jest bawić się samej.

P.S. Dla tych, co czekają na wyniki konkursu- to postaram się opublikować je jutro. Pamiętajcie, by sprawdzić, czy spełniliście wszystkie warunki!

Podziel się