Bycie twardym- tego mnie uczy życie. Dam radę, poradzę sobie. A najlepiej SAMA. Taka jestem i już. Nie lubię pomocy, nie chcę i jej nie wymagam.

To jest moja postawa. Nie mówię, czy to dobrze, czy źle. Gdy pytają się mnie co u mnie to z uśmiechem na twarzy mówię: Dobrze. Nie znam innej odpowiedzi. Wylewanie żali to nie moja bajka. Choć zaczyna mnie to przytłaczać. Narzucam sobie jaka mam być. Wkładam siebie w ramy, w które się nie mieszczę. Męczy to cholernie, wysysa ze mnie energię. Chcę być. Chcę tak żyć. Samodzielnie.

Ale sama już nie jestem. Mam pod opieką dwie ruchliwe istoty, o które muszę zadbać, zabawić, nakarmić, przytulić, skarcić, dbać o to, by sobie wzajemnie krzywdy nie zrobiły. Czasem brakuje mi sił.

Po czwartej pobudce w nocy już czuję, że poranek będzie ciężki, a trzeba przeżyć cały dzień. Zapewnić atrakcje, wciąż skupiać się na nich. Zagubiłam się. Chcę być twarda ale mięknę i smutek bierze górę.

Kiedy zabraknie mi sił… Obiecuję sobie poprosić o pomoc. To nie wstyd. Obiecuję sobie zaangażować babcię do opieki nad córkami, gdy tylko ona znajdzie chwilę.

Bo chcę pobyć w samotności. Piszę to ja, która uwielbia towarzystwo ludzi. Piszę to ja, która nie ma w ciągu dnia ani minuty dla siebie, by pobyć sama odkąd starsza córa rezygnuje z drzemki w ciągu dnia. Wciąż jest obok mnie mały człowiek, który chce oby na nim skupić CAŁĄ uwagę. A gdzie w tym wszystkim ja?

CISZA. Chcę by dudniała mi w uszach. Chcę zamyślić się na dłuższą chwilę, nie myśląc o niczym.

Chcę zwolnić. Nie robić wszystkiego na wariackich papierach.

To nie znaczy, że chcę schować L&L do szafy (choć czasem mam ochotę je wystrzelić w kosmos). To znaczy, że muszę zadbać o chwilę dla siebie w ciągu dnia i przyznać się sama przed sobą, że czasem nie jestem samowystarczalna.

Podziel się