Wstaję kiedy chcę, robię to, co chcę. Nie przemęczam się. Tak wygląda życie matki…. Na urlopie bez dzieci.

A tak na co dzień?

6:00

Zostaję brutalnie obudzona przez córę starszą, bądź młodszą. Przecieram (jeszcze zaspane) oczy. Do uszu dochodzą głosy : „Mamoooo!!”, ktoś szturcha mnie w ramię, ciągnie za rękę. Wmawiam sobie, że mam wystarczająco dużo energii, by zacząć nowy dzień.

Wstaję. Tak mi się przynajmniej wydaje. Po czym słyszę znajome „Siusiuuuu”. Biegnę zapalić światło w łazience. Bez tego nie przejdzie. Uff. Kolejne wołanie to „KoKo” (czyt. mleko). Robię mleko dla młodej, kakao dla starszej i mam całe 5 minut dla siebie. Wstawiam wodę i błagam w duchu, by zdążyła się zagotować zanim dziewczyny skończą swoją poranną dawkę wapnia. W międzyczasie ogarniam zalegające naczynia w zlewie. Ok. Zalewam aromatyczną kawę. Będzie na mnie czekać. Podążam w kierunku łazienki, po czym słyszę: „Mamooo! Baja!”. A niech mają, myślę sobie. Włączam bajkę, kątem oka widzę, że Lila wypiła już 3/4 mleka. Planuję szybką ewakuację, ale moja 3 latka nagle odczuwa potrzebę znalezienia swojej tetruchy, oczywiście mam jej w tym pomóc. Gdy się znajduje, Lilunia już wypiła mleko i ciągnie mnie za nogawkę od piżamy. Pokazuje puzzle. Wyciągam, po czym ona domaga się, bym z nią układała..

W tym momencie chce mi się wyć. Siadam i układam, a cały misterny plan, by poświęcić chwilę na poranną toaletę bez towarzystwa dzieci, spalił na panewce. Puzzle ułożone. Zbiorowa wycieczka do łazienki- mycie ząbków- jedna, druga, trzecia… I wycie. Lila ZAWSZE płacze, że już koniec, albo płacze, bo chce sama umyć zęby, a raczej zjeść pastę. Albo płacze, bo przyzwyczaiła się, że płacze w tym momencie? Sama już nie wiem. W każdym razie poświęcam chwilę, by ją uspokoić. Patrzę na zegar i jest 7:30. Wchodzę do kuchni i biorę łyk zimnej już kawy. I zastanawiam się, co zrobiłam źle.

Gdzie ta poranna energia się pytam? Jeszcze dobrze poranek się nie rozkręcił, a ja się czuję  jak po maratonie. Mamy już aferę za sobą, poszukiwania zagubionej tetruchy i zabawę odhaczoną. Szkoda tylko, że czas dla mnie nie był przewidziany.

8:00

Czas na śniadanie. Musi być pożywne, przemyślane i pełne witamin, jak piszą na wszystkich blogach parentingowych. To, co? Kulki czekoladowe? Taaak! Krzyczy starsza córa, młoda jej wtóruje. Proszę bardzo! Po śniadaniu kulki są we włosach Lili, na kanapie, a mleko rozlane po podłodze. Ale w końcu od czego jest mama.

Czas na ubieranie się. NIE LUBIĘ. Szacowany czas: 5 minut. Rzeczywisty czas: 45 minut.

Laura wybiera sama, co chce ubrać. Czasem muszę z nią pertraktować, by założyła coś cieplejszego lub bardziej odpowiedniego do pory roku. Lila… Nie chce się ubrać. Tak dla zasady. Proszę, tłumaczę, zakładam na siłę. Ona zdejmuje, wybiera coś innego. I tak w kółko. Następnie pakuję nas do wyjścia, ścielę łóżko. Ubieram na siebie co popadnie, ogarniam twarz z Lilą na rękach… Czyli sielanka. Czeka mnie „tylko” ubranie dziewczynom kurtek, szalików i czapek. Pikuś. Sama ubieram się na klatce, bo jestem i tak czerwona jak burak i zdyszana. Normalka.

10:00

O tej godzinie planowo wychodzimy na spacer połączony z zakupami, a jak pogoda nie dopisuje to idziemy na salę zabaw. Planowo. Zazwyczaj jest to 11 i mamy czas do 12-13, bo o tej godzinie Lila idzie na drzemkę.

Oszczędzę Wam dokładnego opisu, jak to wygląda dalej. Powiem tylko tyle- zakupy z dwójką dzieci, nieraz zamieniają się w gonitwę po sklepie, albo wieczne tłumaczenie dlaczego akurat dziś nie kupimy czasopisma, w którym jest figurka Peppy.

Gdy młoda ma drzemkę to próbuję wtedy popracować nad blogiem, poodpisywać na wiadomości,  zrobić pranie, zacząć robić obiad albo chociaż poprasować… ale starsza córka domaga się mojej uwagi, a ja nie mogę jej odmówić, bo wiem, jak ważne są te chwile, gdy robimy coś tylko we dwie. Bawimy się chwilę, po czym tłumaczę, że muszę trochę popracować. Zasiadam do komputera, robię swoje. Córa starsza nie może ułożyć klocków, pomagam jej. Wracam do komputera i… Młoda wstaje (już??) i szykujemy obiad- czyli robimy sajgon w kuchni, który ktoś musi potem posprzątać. Kiedy sprzątam to włączam bajkę. Obiad, sprzątanie po obiedzie, ogarnięcie domu i siebie, bo za chwilę ma wrócić tata, a ja mam wyglądać jak milion dolców.

A czuje się już wtedy jak… Ehh to blog rodzicielski, więc oszczędzę sobie niecenzuralnych słów. Mamy 17, do 19 trzeba przetrwać, bo wtedy kąpiel dzieci, rytuał wieczorny i 20:00 do łóżka. Od 17 marudzenie pierworodnej, bo jest już zmęczona bez drzemki w ciągu dnia. Damy radę.

20:00

Jak dobrze pójdzie to o tej godzinie zalega cisza w domu. Jak źle, to Laura śpi, a Lila ma nadmiar energii jeszcze do 22:00.

Od 20 mam godzinę, góra dwie zanim młoda się obudzi i ten czas poświęcam w końcu dla męża. A od 22-23 mam chwilę, by z Lilą u boku posiedzieć nad nowym postem. Kończę go o 1, tak jak dziś. O 3 Lila się wybudzi na mleko i tak do 6, by znów, z nową energią rozpocząć dzień.

Nie, nie znajduję czasu, by w ciągu dnia umyć okna, wyszorować podłogę i umyć łazienkę.

Sukcesem jest, gdy zrobię obiad, powieszę pranie, wstawię nowe, powyciągam naczynia ze zmywarki oraz ogarnę podłogę, na tyle, by nikt nie potknął się o leżące zabawki. To jest mój duży sukces, gdy umyję sobie głowę. Taki prywatny, bo dla innych to pewnie nic takiego.

Wciąż masz ochotę pytać mnie- co ja takiego robię w ciągu dnia?

 

 

Podziel się