Końcówka lipca,  poranek i wielkie napięcie. Stwierdziliśmy, że zrobimy TEST.
Tak TEST CIĄŻOWY 🙂

Ale może od początku (nie bójcie się oszczędzę Wam szczegółów jak do tego doszło ;))
W połowie czerwca podjęliśmy ważną dla naszej rodziny decyzję. Chcemy drugiego dzidziusia. Chcemy, aby Laura miała rodzeństwo i miała dobry kontakt z siostrą/bratem dlatego też różnica wieku fajnie, by nie była za duża. Nasza córcia miała wtedy 10 miesięcy i jakby się udało to różnica by była 2 lata (rocznikowo).

No i poczyniliśmy starania od lipca, a wyniki starań z pierwszego miesiąca mieliśmy poznać pod koniec lipca (jak sądziliśmy).

Jednak były one niejednoznaczne. Mąż prosił, bym zrobiła test, on chciał jako pierwszy zobaczyć wynik. Po chwili przychodzi i mówi… Buu… Tylko jedna kreska ale stwierdziliśmy, że do końca roku będziemy się starać, więc nie było też załamania. Rozmowa zeszła na inny temat.
Po jakimś czasie mąż powiedział: No wiesz…Ta druga kreska była słabo widoczna…

No i się zaczęło…

Mój małżonek przekonany o tym, że dwie kreski muszą być wyraźne (jak to było w teście Laury), zupełnie zignorował taką możliwość, że druga krecha może być po prostu niewyraźna.
A ona była faktycznie cieńsza i wiele mnie widoczna niż pierwsza…. Ale BYŁA.
Hmm przyznam się, że trochę zgłupiałam. Wieczorem kolejny test…. no i powtórka z rozrywki…

Decyzja:  Czekamy do rana!

A co było rano? Znów to samo! A nawet „gorzej”, bo ta druga kreska pojawiła się jakoś później i była jeszcze cieńsza…

Myślałam, że zwariuję z tej niepewności (ale w głowie już mi się oczywiście zakiełkowała myśl, że jestem w CIĄŻY i jakoś tak do mnie to powoli docierało… W końcu na ulotce jak byk pisze, że nawet jak jest mało widoczna któraś z linii to i tak jest).

Stwierdziliśmy, że zrobimy kolejne podejście następnego dnia (mając już 80 % pewność)… Badania krwi..
Przyszedł następny dzień, z rana  pojechałam pobrać krew. Wyniki mają być po 16, ale mąż uparł się, że on sam odbierze po pracy (2 godziny później).

Ale ja już WIEM. Już CZUJĘ, że jestem.
I jakie to uczucie?
Ten stan to szczęście 🙂 I mimo wszystko zaskoczenie, że tak szybko poszło. W końcu daliśmy sobie czas do końca roku, a tu już pierwszego miesiąca starań się udało.
Co jeszcze? Obawa. Podobne uczucie jak przy Laurze ale innego rodzaju. Tamta obawa była taka, czy sobie poradzę. Ta obawa wynika z tego, że już wiem co mnie czeka, tylko, że w podwójne dawce 😀
Te wszystkie uczucia scalają się w jedno i tworzą: PODEKSCYTOWANIE :). A ono nie pozwala mi szybko zasnąć, gdy kładę się spać… Natłok myśli, plany, przypominanie sobie jak to było w ciąży z Laurą…

Z Lorcią było inaczej 🙂 Postanowiliśmy, że po ślubie jak wyjdzie to będziemy szczęśliwi. Nie było specjalnych starań, pilnowania dni płodnych itp.. Ale po prawie półtora roku bez zabezpieczeń zaczęliśmy się zastanawiać czy może nie trzeba się przebadać. Był wrzesień 2011, kiedy to dostałam skierowanie na badania, by wszystko posprawdzać. Jednak na owe badania trzeba było się wybrać z samego rana i jakoś zawsze przed pracą nie było mi po drodze. I tak mijały miesiąc za miesiącem, aż postanowiliśmy wziąć się w garść i w grudniu podjęliśmy decyzję, że w 2012 byśmy już CHCIELI mieć dzidziusia. I zabieramy się do posprawdzania, czy jest z nami wszystko ok od nowego roku. Los chciał tak, że 3 stycznia 2012 okazało się, że jestem w ciąży 🙂 To dopiero było. Pełnia szczęścia, ekscytacja, obawa. Wszystko na raz 😀

Ach te wspomnienia… teraz będzie inaczej. Już nie będzie beztroskiego siedzenia, wiecznego odpoczywania, bo jest Laura i ona rządzi. A mama będzie dbała o siebie i drugiego Skarba jak tylko będzie mogła najlepiej.

No dobrze, chcecie wiedzieć co wyszło na teście z krwi? Czy oby mama się już nie pośpieszyła?

Test z krwi potwierdził ciążę 🙂

*Tekst ten powstał pod koniec lipca, a widzicie go teraz, bo nie chciałam zapeszać 😉
   Rozpoczyna on cykl postów… Ciąg dalszy już wkrótce.

Podziel się