Coś ty najlepszego zrobiła?!? Zero pożytku z ciebie!!! Po co myśmy z ojcem ci życie dali??!? Nic tylko utrapienie z tobą!- syczała przez zęby. Robiła przy tym znaczącą minę. A ja zastygałam na moment, wysłuchiwałam w pokorze, bo wiedziałam jak się kończy wyjście z pokoju.
Czasem nawet, gdy nie wychodziłam to mi się dostawało. Po rękach, po twarzy, bo „mama” w amoku nie kontrolowała swoich zachowań. Łatwo było ją wyprowadzić z równowagi. Czasem sama nie wiedziałam o co poszło. Zwyczajnie tak wychodziło. Nie byłam bez winy, ona mnie o tym zapewniała: „Aniela, jesteś beznadziejna. Krzywo ten ślaczek postawiłaś. Inne dzieci mając 6 lat już dawno ładnie piszą, a ty to co?!??”.
Zamykała w weekend w pokoju, kazała czytać głośno, by przez zamknięte drzwi było słychać. A sama z ojcem oglądała film w tym czasie. Tak bardzo wtedy chciałam pobyć trochę z nimi. Po minucie już nie czytałam książki tylko wymyślałam teksty, które głośno mówiłam. Kiedy się przez chwilę cicho robiło, to drzwi się z impetem otwierały: „Czemu nie czytasz??”.
Pamiętam takie momenty najwyraźniej, jakby to było wczoraj. W domu nie było alkoholu, ani imprez po nocach ale można było wyczuć, że dzieci trochę przeszkadzały. Przynajmniej to młodsze, które za szybko po starszym się pojawiło. Równo 12 miesięcy różnicy między mną, a starszym bratem. On był wyczekany, a ja pojawiłam się niespodziewanie. Słyszałam już nieraz opowieści matki, że mnie nie planowali. Elżbieta płakała przez tydzień, gdy odkryła, że jest w ciąży mając 3 miesięcznego Mateusza u boku.
To dało się odczuć. Byłam taka NIECHCIANA. A chciałam być bardzo KOCHANA…
Wiem, że robiłam głupoty, po to tylko, aby zwrócić na siebie uwagę mamy. To ja ją prowokowałam. A jej puszczały nerwy i biła tak, by nie było widać. Taki był jej cel. Co by inni powiedzieli. Przecież nie wypada. W końcu to nie jej wina, że takie życie ciężkie. Dwójka dzieci rok po roku i jak tu wytrzymać z nimi. Jak nie podniesie ręki to wcale się nie słuchają. Krzyki i groźby za nic mają. A ona chce przecież chwilę spokoju… Odpocząć, a nie wciąż się nimi zajmować.
I tak dorastałam w pełni świadoma braku swojej wartości. Spragniona słów: „Kocham Cię”, „Będzie dobrze”, których nie dane mi było usłyszeć. W domu niczego nie brakowało, oprócz ciepła, zrozumienia. Liceum to najgorszy okres. Bunt z mojej strony nieumiejętność poradzenia sobie z nim moich rodziców. Bo krzyki, zamykanie w pokoju oraz bicie pasem nie można było nazwać rozwiązaniem problemu. Cięłam się, aż do krwi, by ból wewnętrzny wyrazić fizycznym. A oni się mnie wstydzili. Dostałam i za to.
Dziś już wiem, że moje doświadczenia przełożyły się na dorosłość. Bo dorosłam jako niepewna siebie i swoich wartości osoba. Wyszłam za mąż i urodziłam cudownego synka. Jednak moje małżeństwo nie przetrwało. Mimo, iż to on mnie zdradzał to ja wzięłam całą winę na siebie. Nic innego nie umiałam. Nie zostałam nauczona jak być silną, niezależną, byłam stłamszona. Gdyby nie syn to już dawno skończyłabym ze sobą. On daje mi siłę, a ja sobie obiecałam, że nigdy nie zrobię mu takiej krzywdy, jaką ja doznałam…
Nawet nie wiemy jaką krzywdę możemy zrobić dziecku, bijąc je. Nie tylko fizyczną. Psychika cierpi najbardziej, mimo, że tego „nie widać” na pierwszy rzut oka.
Dlatego….
***Imiona osób zostały zmienione ale historia jest niestety prawdziwa. Dziękuję A. za zaufanie i za możliwość publikacji.
P.S. Jeśli uważasz, że swoją historią mógłbyś pomóc innym, bądź zainspirować i chciałbyś aby pojawiła się ona na łamach bloga to zapraszam do kontaktu.
Często rodzice nie zdją sobie sprawy jak mocno ich postepowanie wpływa na przyszłość dziecka…..
Trudny tekst – smutne że są i takie dzieciństwa… 🙁
Niestety, ludzie wyrastają, a w psychice zadra zostaje….
zadra na całe życie i ciężko sobie potem poukładac wszystko w głowie i starać się żyć bez urazy do takich rodziców…
Oj smutny ale jaki prawdziwy tekst 🙁
Niestety ale prawdziwy…
Przykre ,ze takie historie maja miejsce 🙁
Najgorsze jest to, że wiele osób uważa, że bicie dotyczy tylko rodzin patologicznych. Że porządni ludzie nie biją. Tymczasem – pomyłka! Często zdarza się to właśnie w tych porządnych. Wiele osób, nawet w moim wieku (mam 26 lat) uważa, że oni nie raz dostali klapsa i że im to nie zaszkodziło :/
A ja nie wiem, co to znaczy „porządna” rodzina i trochę się śmieję, kiedy widzę takie określenie. Chyba nie rozróżniam w ten sposób ludzi, nie grupuję, bo nie wiem, co się dzieje, czego nie widzę itd… Ale do tematu!
Przede wszystkim, nie wiem (znowu!), co to znaczy „dostać klapsa”. Wyobrażam sobie to jako takie delikatne ukaranie, coś jak delikatne klepnięcie psa, kiedy się nie słucha. Może słabe porównanie, ale chodzi mi o to, że klaps mimo wszystko ma – według mnie – jakieś podłoże z miłości. I nie mówiłabym o klapsach w momencie, kiedy słyszę o pasach czy innych sposobach na zwykłe znęcanie się nad dziećmi: nad ludźmi, którzy nam ufają, wierzą i którzy nas bezgranicznie kochają. Kiedy słyszę o takich przypadkach, wkurzam się razy milion. Bo patrzę dookoła, widzę, za co dzieci zabierane są rodzicom, co za popieprzony system interpretacji prawa mają MOPSy i inne tego typu cuda, podczas gdy zwyrodnialcy mogą sobie żyć spokojnie. Ale abstrahując od MOPSu, którego nie cierpię, nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby uderzyć tak niewinną istotkę. Nawet, jeśli ma już 10, 13, 17 lat… To ciągle przecież nasze dziecko… To, co zostaje na jego ciele jest niczym w porównaniu z tym, co dzieje się z jego psychiką…
Właśnie…
Wiem, że bicie to ból. Ale słowa też bolą. I na dłużej zostają. Bo dają sens. Co jest gorsze: kulenie się na podniesioną rękę, czy strach przed rozmowa z najbliższymi?
Myślę, że obie rzeczy są nie do przyjęcia 🙁
przeczytałam z zapartym tchem , aż świeczki mi w oczach staneły…