Jestem… Choć snuję się jak cień. Boli każdy fragment ciała. Chcę wrzeszczeć, płakać, że mam dość.

Nie lubię być na pół gwizdka. A tak ostatnio jest… Nie daję z siebie 100 %, a rozdwoić się nie potrafię. I pojawiają się wyrzuty- że nie poświęcam Laurze tyle czasu ile ona by chciała. A chciałaby, bym była dla niej non stop. Bym robiła to, co ona chce- tańczyła, układała klocki, puzzle czy zwyczajnie na spacerze- to ją bujała na huśtawce, a nie trzymała na rękach Lilkę.

Codziennie 500 razy słyszę „Mamooo”. Dudni mi już w uszach- po dwusetnym „mamowaniu” -chce mi się usiąść i płakać. Tłumaczę Laurze, że zaraz przyjdę, bo teraz przewijam Lilkę, wstawiam obiad lub wieszam pranie. Jest foch, są łzy.. I moje wyrzuty się pogłębiają. Rzucam to, co robiłam- przez godzinę robię wszystko z nią. Gdy muszę wyjść do płaczącej Lilki- za plecami słyszę wypowiedziane z wyrzutem jedno słowo: „Mammmooo”.

Cierpię wtedy i znów wyrzuty się pogłębiają. Głos w środku mówi: „Co z ciebie za matka”.

A ja się staram… Staram się tak, że bardziej nie mogę. Czuję zmęczenie. Nogi bolą nawet, gdy na chwilę usiądę- wiem, że przez parogodzinne spacery ale w końcu ona musi się wybiegać.

Ale to wciąż za mało. ZA MAŁO. Za mało.

Smucę się, chcę podnieść głos i się powstrzymuję. Czuję się jak w klatce, bez możliwości pobycia ze sobą SAM NA SAM.

Takiej chwili mi brak. Tak cholernie brak. By uspokoić myśli, by wyciszyć się na chwilę. Tego momentu dla mnie, tak bardzo mi brak…

Rozpadam się na tysiąc kawałków każdego dnia i staram się poskładać do kupy. Nie dla siebie, a dla nich.

Ale te godziny od 6 do 22 dłużą się nieubłaganie. O 18 zaczynam ziewać, a przez kolejne cztery chodzę jak robot. Coś do jedzenia, kąpanie, zabawa, usypianie. I ja do spania. Nie ma nic pomiędzy. Zwyczajnie padam i jest mi z tym źle. Bo gdybym zrobiła coś dla siebie przed snem, to wiem, że byłoby lepiej. Ale nie mam sił.

Tak bardzo chcę zasnąć. A tu mija godzina, czy dwie. Słyszę chrapanie. Ale przecież to nie ja….

Myślę: „Zaśnij w końcu! Zaraz któraś wstanie i dopiero będzie”.

I budzą się w nocy, nie mają litości- szczególnie ta starsza. Młodsza potrafi przespać całą noc, albo jedną pobudkę nam zagwarantować… Ułożę Laurę do spania z powrotem, zasypiam i słyszę Lilę.

Klnę pod nosem, przyklejam uśmiech i idę.

Udaję, że wszystko w porządku. a tymczasem czuję, że się wypalam.

Wszystko stało się obowiązkiem, a nie przyjemnością. Zrobienie obiadu- to wyczyn nie lada. Wyjście z domu- podobnie, powrót bez problemów również.

Męczy to strasznie…

Wiem, że tak jest przez upały, które Lilce nie służą i spacer zmienia się w szybką ewakuację do domu… Ale cóż mogę począć- ogródka nie mamy, by Laura mogła się wybiegać. A starsza potrzebuje spacerów i wręcz się ich domaga. Każda ma inne potrzeby, które staram się zaspokoić. Niestety, często są one sprzeczne.. Wtedy wymiękam..

Mimo, że kocham je nad życie i nie wiem co bez nich bym zrobiła to ogłaszam wszem i wobec, że potrzebuję oddechu. Bo zwyczajnie się duszę.

Chwili dla siebie- bym mogła z nową energią wrócić do swoich obowiązków…

I choć (jak to mówi mój mąż)- nie chcę dać sobie pomóc. To tym razem jest inaczej.

W związku z tym- Laura wyląduje w sobotę u dziadków, którzy wciąż się domagają, by została u nich na noc.

Co prawda nie lubię zostawiać żadnej z córek na noc bez wyższej konieczności, bo wolę mieć je w nocy przy sobie. Jednak to chyba jest taki moment, że jakoś to potrafię sobie wytłumaczyć 😉

A jak zwątpię to… Przeczytam ten post 🙂

Podziel się