Mam plan- jak co dzień, by o godzinie 9.30-10 wyjść z domu…
Nie sama, a z NIMI
Z moimi dziewczynami, które niczego mi nie ułatwiają…
Przeważnie wstajemy koło szóstej, więc teoretycznie mamy mnóstwo czasu, by się wyszykować…
Bardzo teoretycznie.
Gdy ubiorę jedną, potem drugą.
Kiedy nakarmię starszą, a potem młodszą (2-3 razy w trakcie tych 3 godzin).
Gdy nakarmię męża, który (chwała mu za to!) pójdzie po pieczywo na śniadanie z samego rana..
Kiedy nakarmię męża do pracy (zrobię mu kanapki, by miał co jeść).
Gdy okaże się, że nie ma koszuli do pracy i ją uprasuję dla niego (czasem na szczęście sam wpada na ten genialny pomysł).
Kiedy zapakuję torbę na spacer (pieluchy, butelki, kubeczki, jedzenie suche dla Laury, ubrania na zmianę itd.).
Gdy poświęcę parę chwil na zabawę z Laurą i przenoszenie Lili w leżaczku, by wszystko widziała i się nie nudziła..
Kiedy w końcu wydaje mi się, że wszystko mam pod kontrolą, to…
Ubrana Laura nagle chce siku, Lila znudzona zaczyna buczeć… A mąż? Jego już nie ma, bo musiał już pójść do pracy…
Szybkie rozeznanie- która bardziej potrzebująca- i od tej zaczynam… Laura na nocnik, Lila na ręce…
Sytuacja w miarę opanowana. Wkładam młodszą do wózka, ganiam za starszą, by buty założyła „bo inaczej nie pójdziemy”.
W końcu starsza córa siedzi w wózku, a Lila zaczyna płakać… Przekładam klucze na drugą stronę drzwi, śpieszę się, jestem zdenerwowana…
Laura domaga się ulubionych pluszaków, więc biegnę po nie. Lilce daję smoczka, a ona go wypluwa…
W końcu- zamykam drzwi… Bujam wózek w tym samym czasie, by uspokoić Lilkę…
Spoglądam w dół- a ja w kapciach…
Trochę wyżej, a tam piżama….
Dobrze, że lustra nie było, bo bym się zorientowała, że się nie umalowałam 😉
To może taki trochę przerysowany opis, bo w piżamie jeszcze mi się wyjść nie zdarzyło (choć nie raz mi się śniło ;)).  Jednak w samych kapciach- owszem, a zorientowałam się na dole klatki- więc wyobraźcie sobie mój powrót z podwójnym wózkiem i piszczącą Laurą, która pomyślała, że to koniec spaceru…
Tak na prawdę to ubieram się w biegu, maluję w biegu itd.
A jak wychodzę z domu i okazuje się, że czegoś zapomniałam to najchętniej usiadłabym i płakała… Ale przy nich tego nie zrobię i to dla nich codziennie wychodzę, choć już nie raz chciałabym sobie odpuścić (wiedząc co mnie czeka..).
Co mi pomaga?
O ironio- największą mobilizacją jest to, jak się z kimś umówię na spacer, bo wtedy wiem, że muszę wyjść i koniec (a nie lubię się spóźniać). Dlatego też staram się codziennie z kimś umawiać, bo przy okazji Laura ma kompana do zabaw, a ja mam powód, by szybciej ogarnąć siebie i córy.
A…
Bez nich życie byłoby nudne 🙂
Podziel się