Krótko i na temat.

Nie miałam dziś pisać ale jakoś wczorajszy dzień kompletnie pozmieniał moje plany.
Sprawił, że chwilę musiałam zastanowić się nad pewnymi rzeczami i przemyśleć co nieco.

A to za sprawą miłego popołudnia. A przynajmniej takie się zapowiadało…
Wróciliśmy z zakupów, córa poszła drzemać a my z tatkiem zasiedliśmy do telewizora. Film odpalony, miał być miło spędzony czas. Mija minuta, dwie, jeszcze napisy są, a tu dzwonek do drzwi.
Moja pierwsza myśl: „Cudnie, jeszcze brakuje tego, żeby nam młodą ktoś zbudził…”.
Mąż idzie sprawdzić. Wraca po chwili blady i widać, że już wkurzony…
Krótki komentarz: „Jakaś babka zaparkowała na naszym samochodzie”.

Kazał mi zostać a sam zszedł, by zobaczyć co i jak. 
Ja, oczywiście wysiedzieć w domu nie mogłam, zeszłam chociaż na klatkę zobaczyć przez okno, jak to wygląda…
A było nieciekawie. Babki samochód zatrzymała się centralnie na przodzie naszego (spadając z małej skarpy).
Okazało się, że pechowej pani zabrakło paliwa i na siłę chciała gdzieś zaparkować ale przestały działać już nawet hamulce, dlatego też zatrzymała się na czym mogła. Pech chciał, że to był akurat nasz wóz.

Nie muszę mówić, że z filmowego popołudnia nici. Córa spała w najlepsze a na zewnątrz akcja się rozgrywała.
Nie wyglądało to dobrze ale szczęście w nieszczęściu, po odsunięciu pani auta okazało się, że zniszczenia nie są ogromne.
Także ostatecznie mogliśmy odetchnąć z ulgą.
Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że prawdopodobieństwo, iż akurat komuś w tym miejscu, o tej porze zabraknie paliwa i niefortunne parkowanie skończy się właśnie w taki sposób, jest bardzo małe. A jednak miało miejsce.
Dobrze, że nikogo nie było w samochodzie. Na dodatek o całym incydencie poinformował nas sąsiad, który stanął obok naszego auta. W samochodzie został jego synek,a on z żoną wyciągali siatki z zakupów. Dobrze, że to akurat nie w nich trafiła pechowa pani.
Także ostatecznie nie ma tego złego…

Nawet pani, która była sprawcą nie  mogła wyjść ze zdumienia, że tak na spokojnie do tego podeszliśmy. Wiadomo, stresowaliśmy się całą tą sytuacją i może nawet byliśmy źli. Jednak wylewanie złości na nią nie miało żadnego sensu.. Zdarzyło się i tyle. Cieszyłam się, że był wtedy mój mąż, bo sama pewnie bym spanikowała 😉

Ostatecznie mogliśmy bez problemu pojechać na co sobotnie zajęcia na basenie (zdjęcia możecie zobaczyć TUTAJ ), a tam patrząc na radość Laury, pomyślałam, że tylko to się tak naprawdę liczy. Nie rzeczy materialne, a ten czas spędzony razem z uśmiechem na twarzy.

Jeśli chodzi o film to koniec końców, wieczorem udało się nam go obejrzeć. Świetnie nas odstresował. Był głupkowaty ale naprawdę śmieszny. Polecam. A mowa o:

Tak głupi, że aż śmieszny 🙂

A u nas szykują się zmiany, a ich zapowiedź znajdziecie w jutrzejszym poście.
Doceniajmy to co mamy!

Podziel się