Myślę, że powinniście poznać innych członków naszej rodziny, którzy niestety nie są już z nami. Znaleźli lepszy dom ale wspomnienia o nich nadal są żywe.
Przed pojawieniem się Laury na świecie nasza dwuosobowa rodzinka posiadała kota i psa.
Kot „Niuniek” został mi podarowany przez męża w dniu moich urodzin (wyprosiłam go w końcu) w 2010 roku. Został zakupiony za symboliczną złotówkę na allegro.

Tak wyglądał, gdy go dostałam 🙂

Od razu stał się moim oczkiem w głowie. Już jako mała dziewczynka zawsze marzyłam o własnym zwierzaku ale rodzice nie chcieli się zgodzić.
Niuniek był już nauczony robić w kuwetę także nie było z nim większych problemów. No oprócz wszechobecnej sierści…
Mankamentem dla niego z kolei, na pewno było to, że wychodził… jedynie na balkon. Był typowym mieszkaniowym zwierzaczkiem.
Myślę, że przyzwyczaił się do swojego żywota. Bardziej też lubił  mnie niż mojego męża, bo jemu robił raz na jakiś czas numery ;).
Po roku posiadania kota zatęskniłam za czułością, którą okazują człowiekowi psy. Oczywiście wierciłam dziurę w brzuchu mężowi dostatecznie długo, że w końcu się zgodził. I tak w kolejne urodziny (wrzesień 2011) dostałam „Manię”. Mania to shih- tzu (tak przynajmniej miało być) i była rozkoszna (przynajmniej w chwili zakupu za 300 zł ;)).

Tak się prezentowała Mania, gdy ją przygarnęliśmy 🙂

Była bardzo rozbrykanym pieskiem ale od samego początku świetnie dogadywała się z kotem.

Tak się poznawali drugiego dnia.

 Potem to już było z górki 🙂

Ale, żeby nie było różowo, to potrafili też nieźle razem nabroić…

Taki widok zastawałam przeważnie po powrocie z pracy.

No może nie zawsze, bo tutaj akurat zwierzaki dobrały się do woreczka cekolu, który to mój mąż zostawił w sypialni.

Ale tak wyglądająca łazienka już jak najbardziej (żwirek rozsypany po całej podłodze, otwarte szafki i wyrzucone z nich rzeczy..).

Z kolei Mania upodobała sobie gryzienie wszystkiego co popadnie, a w szczególności obcasy moich butów…

Oczywiście były to moje ulubione kozaki.

Także były plusy i minusy. Ale ostatecznie nie było tak źle 😉

Dlaczego więc nie są już z nami?

Najpierw pożegnaliśmy się z Manią. A to za sprawą naszej sąsiadki (najpierw byłam na nią zła ale potem stwierdziłam, że miała sporo racji), która jednego dnia pożaliła mi się, że jak nas nie ma w domu to nasz pies potrafi przez długi czas głośno szczekać i piszczeć.

Nie mogłam w to uwierzyć, bo każdorazowo gdy wybierałam się do pracy i zamykałam drzwi to Mania nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Muszę zaznaczyć, że mieszkamy w bloku, dlatego też zdanie sąsiadów jest dla nas bardzo istotne. Stwierdziłam, że sąsiadka raczej nie wyssała sobie tego z palca.

Postanowiliśmy z mężem, że na okres okołu 2 tygodni Mania trafi do jego rodziców, dopóki ja nie pójdę na zwolnienie lekarskie (byłam w 7 miesiącu ciąży z Laurą). Plan był taki, że po tych dwóch tygodniach zabieramy psa z powrotem do siebie, bo wtedy będę mogła spokojnie się nią zajmować.

Tak też się stało. Mania wróciła, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy mieszkanie w bloku to dobry pomysł dla tak energicznego pieska. Siała spustoszenie, a ja miałam coraz mniej energii, by chociażby 3 razy dziennie wychodzić z nią na spacer… Nie dawało mi też spokoju to, co powiedziała mi sąsiadka i postawiłam sprawdzić, czy faktycznie Mania piszczy jak tylko wyjdziemy z domu. Nastawiłam dyktafon a sama poszłam wyrzucić śmieci (nie było mnie góra dwie minuty). Jak wychodziłam z klatki nie słyszałam żadnego szczekania, podobnie po powrocie. Byłam przekonana, że nic się nie nagrało.
Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałam nieznane mi dotąd dźwięki. Nasz pies piszczał, szczekał jak dorosły wilczur (nawet nie wiedziałam, że ona tak potrafi). Okazało się, że Mania jak tylko słyszy dźwięk zamykanych drzwi od klatki to zaczyna swój koncert, a kończy go jak tylko usłyszy dźwięk wbijanego kodu do domofonu. Aż głupio mi się zrobiło, że sąsiedzi musieli tego słuchać.

Zapadła decyzja- oddajemy psa w dobre ręce. Niestety nie sprawdziła się jako mieszkaniec bloku i chcieliśmy jej znaleźć właścicieli, którzy by posiadali domek z ogrodem.

Na szczęście w tym czasie znajomi szukali psa dla swoich dzieci. Mania miałaby dom i ogród do dyspozycji a na dodatek zawsze ktoś byłby w tym domu, by móc się nią opiekować. Szkoda tylko, że to tak daleko, bo Szwecja… tak, tak Szwecja. Musieliśmy wyrobić naszemu shih-tzu paszport i pojechała do swoich nowych właścicieli.

Dlaczego tak daleko? Bo nie znaleźlibyśmy jej lepszego, sprawdzonego domu.

Do tej pory dostajemy od nich mmsy z Manią w roli głównej. Przynajmniej będziemy mieć pretekst do wyjazdu, by ją odwiedzić.

Tak wyglądały ostatnie chwile Manii i Niuńka razem (jakby czuli, że niedługo zostaną rozdzieleni).

Ostatni spacer z Manią przed wyjazdem.

Niuniek został z nami dłużej. Choć teściowie chcieli wziąć do siebie kota jeszcze przed moim porodem, to ja się uparłam, że kota nie oddam.

A jednak stało się inaczej.

Jak wróciliśmy z Laurą ze szpitala to Niuniek zachowywał się bardzo podejrzliwie w stosunku do niej. Często ją wąchał i jakby jej nie ufał. Może popełniłam błąd, bo podczas ostatnich dwóch miesięcy ciąży trochę go rozpieściłam. Oddaliśmy Manię w maju, a ja od czerwca do końca sierpnia pozostawałam w domu czekając na rozwiązanie.

Kot był trochę zazdrosny. Tym bardziej nie spodobało mu się to, że pierwszej nocy, gdy Laura była już z nami, zamknęliśmy przed nim sypialnię (bo baliśmy się, że w nocy wskoczy do jej łóżeczka). Niuniek piszczał i drapał w drzwi, ale na początku nie chcieliśmy go wpuszczać.

Po tygodniu wydawało się, że pogodził się z nową sytuacją, więc postanowiliśmy nie zamykać drzwi. Jakoś drugiej nocy obudził nas jakiś trzask. Okazało się, że to nasz kot wskoczył na przewijak, który był zamontowany na łóżeczku. I całe szczęście, że nas obudził, bo już wyciągał łapkę z pazurkami do Laury.
Przestraszyliśmy się nie na żarty. Od tego czasu przestaliśmy mu ufać i byliśmy podejrzliwi. Bałam się zostawić Niuńka w pobliżu Laury i było to błędne koło.

Może nasz kot niekoniecznie chciał jej zrobić krzywdę, a raczej był ciekawy nowej istoty w domu, jednak nie mogliśmy ryzykować. Mężowi kończył się dwu-tygodniowy urlop, a ja się bałam, że sama nie będę w stanie upilnować kota.

Oddaliśmy Niuńka do teściów. Z perspektywy czasu nie żałuję tej decyzji. Niuniek ma tam inne życie, nie to co w bloku. Wychodzi na łowy i nie ma go całymi dniami, a potem wraca na noc.

A w domu nie było już niechcianej sierści.

Z kolei jak jeździmy do teściów to Laura uwielbia zabawy z kotem 🙂

Obawiam się, że jak podrośnie to będzie miała nam za złe, że oddaliśmy zwierzątka, za którymi przepada.

Swoją drogą to nie wyobrażam sobie wychodzić teraz z wózkiem i psem na spacer (jeszcze z tak żywiołowym jak Mania). Podziwiam wszystkich, którzy dają radę!

Podziel się