Matka zawsze coś zmaluje…

Gdy dochodzi do głosu instynkt macierzyński to zaburza on codzienność. Wyostrza zmysły. Sprawia, że chcemy starać się bardziej. Otaczać opieką mocniej, chronić przed złem.

W początkowej fazie zachłysnęłam się macierzyństwem, zupełnie się zatraciłam. Zatraciłam się  między kolejną zmianą pieluch. Zatraciłam siebie, bo jedna mała istota mnie potrzebowała, a zaraz potem pojawiła się druga. Nie było chwili wytchnienia. Zatraciłam siebie. Gdzieś tak pochłonęło mnie matkowanie, że zapomniałam o sobie. Na 4 długie lata. Ich potrzeby i potrzeby rodziny były na pierwszym miejscu. A moje? Udawałam, że nie istniały. A były. Czekały w kolejce, stopniowo zakopywane przez frustrację.

Już Ci pisałam, że wychodzę z tego stanu. Od jakiegoś czasu stawiam siebie na równi z nimi. Moje potrzeby są tak samo ważne. Ja muszę być silna, by im siłę dać. I dobrze mi z tym.

Jest jednak czas, gdy znów stawiam się w roli tej, która ich potrzeby stawia na piedestale. Gdy trzeba zakasać rękawy i…. Wytrzeć smarki. Zrobić okład na rozpalone czoła.

 

Świat się wtedy zatrzymuje- gdy one chorują.

 

W takich chwilach nie ma dla mnie nic ważniejszego. Nic innego się nie liczy. Marzę o tym, by znów zaczęły marudzić. A tymczasem leżą bez sił i chęci do zabawy.

Wolę czuć narastający ból głowy od ich wrzasków, niż narastający strach o ich zdrowie.

Gdy jednak sytuacja zostaje opanowana, gorączka spada, ich energia wzrasta to przyświeca mi jeden cel:

ZROBIĆ WSZYSTKO, BY NIE ROZNIOSŁY CAŁEJ CHATY 😉

Skoro nie mogą wychodzić na zewnątrz.

Tak właśnie było tym razem… Dziewczyny chore ale wracające do sił. Czyli? Wulkany energii, a wszystkie zabawy już przerobiłyśmy 345879 razy. Do wieczora trzeba jakoś przetrwać.

Pojawił się pomysł, nieprzemyślany co prawda ale w danej chwili wydawał mi się wręcz idealny, by zająć czymś moje dziewczyny i zapewnić im zabawę jednocześnie.

Ściany w przedpokoju już od dawna nam nie pasowały- kolor pomarańczowy się znudził. Przestały też się podobać zacieki, które powstały po wycieraniu bazgrołów dziewczyn (a raczej ich dzieł sztuki, które nie wiem czemu powstały akurat na ścianie).

Stan początkowy wyglądał tak:

Nie dajcie się zwieść! Te inne kolory na dole ściany to od ścierania malowideł córek.

Trzeba przygotować folie, cały sprzęt oraz zorganizować tanią siłę roboczą 😉

Wszystko już mamy, więc działamy:

 

Jeśli chcesz wiedzieć ile farby potrzeba na m2 ściany oraz ile kosztuje taka zabawa, prześledź poradnik:
Ile kosztuje malowanie pokoju z dziećmi 😉

 

 

A potem się zastanawiamy…

 

Po co mi to było? 🙂

Bo dziewczyny co prawda chęci miały ale niekoniecznie się mnie słuchały. Zacieki kolejne powstawały, a mama miała więcej… Zabawy 😉

Powiem Ci, że to nie bułka z masłem. Trzeba pilnować, by dziewczyny się wzajemnie nie pomalowały, nie zmalowały jeszcze czegoś innego.

Reasumując- chciałam dobrze ale niekoniecznie to przemyślałam.

 

To wszystko jednak nieważne…

To sprzątanie, którego było cała masa. Te nerwy, które mnie kosztowało zwracanie uwagi. Ta kapiąca farba po ścianie, ta farba, która znalazła się też na moich spodenkach. Bo niechcący Laura machnęła tak wałkiem.

Spodenki mam teraz wyjątkowe, bo domalowałam wałkiem resztę. Spędziłyśmy miło dzień, bo śmiechów było ostatecznie więcej niż nerwów. W sprzątaniu mi pomogły i muszę to napisać…

Było wyjątkowo.

A teraz mamy przedpokój jak na mieszkanie blogerki przystało 🙂 W jasnych barwach.

I wiesz co?

Warto było!

Dla nich zrobiłabym to jeszcze raz.

Takie są właśnie mamy.

Bo matka to stan umysłu.  

Podziel się