Zadałam sobie to pytanie, jak tylko pojawiła się myśl wyjazdu z dziewczynkami na południe Polski, do rodziny.

Dla nas to 550 km- czyli ok 7 godzin drogi w normalnym tempie.

Ale z dziećmi? Trzeba uwzględnić ich potrzeby- przerwa co jakieś 2 godziny, bądź za potrzebą (jeśli chodzi o Laurę).

Skąd w ogóle pomysł na tak daleką podróż? W końcu- niektórzy stwierdziliby, że to szaleństwo wybierać się w taką trasę z 5 miesięcznym dzieckiem i prawie dwulatką.

Dla mnie to była bardzo ważna decyzja- chciałam, by moja babcia w końcu zobaczyła swoją prawnuczkę. Nie jest ona w stanie już do nas przyjechać, ze względu na dzielącą nas odległość. Z tego powodu na chrzcie Liluszki zabrakło zarówno jej, jak i mojego dziadka.

O dziwo lepiej podróż przetrwała Lila.

Wpadliśmy na genialny (jak nam się wtedy wydawało) pomysł, by pojechać w nocy, kiedy to będzie ciemno na zewnątrz i nasze dzieciaczki będą miały większą szansę na przespanie dużej części trasy.

Ostatecznie wyruszyliśmy o 2:30. Zbudziliśmy Laurę, szybki nocnik (by mieć pewność, że nie będzie wpadki), kakao i siedzi w samochodzie. Lila sama się zbudziła o 2, więc mleczko, fotelik samochodowy i możemy jechać.

Obie- jak w domu spały do 6. Potem od razu przerwa na toaletę. Przed 10 byliśmy jeszcze z jedną przerwą na miejscu.

Bez większych problemów- było tylko jedno „ale”. Rodzice byli niewyspani, a córy wręcz przeciwnie.

Plan był taki, że przyjeżdżamy i idziemy spać. Jednak, jak to jest nieraz z dziećmi- plany są po to, by je zmieniać.

Laura w nowym, jak dla niej otoczeniu (była z nami u rodziny rok temu ale już tego nie pamięta, bo miała wtedy 8 miesięcy), była nieufna i zrobiła się nieśmiała. Chciała bym wszędzie z nią chodziła i nie było mowy o tym, bym mogła się położyć choć na chwilę. Tata miał podobnie. Zatem do końca dnia snuliśmy się jak zombie…

Powrót zaplanowaliśmy zatem zgoła inaczej.

Plan jak zawsze był dobry- ruszamy na drzemce Laury- zawsze te dwie godziny ciszy w samochodzie. Lilę przytrzymaliśmy z drzemką tak, by się dopasowała do siostry.

Początek podróży- bajka. Siedzę z przodu. Na tylnych siedzeniach córy śpią. I tak… Przez godzinę. Liluszka się zbudziła z płaczem i mama została oddelegowana na tylną „kanapę”.

I tam już zostałam do końca niekończącej się (jak dla mnie) podróży.

Lilę uspokajałam, Laura dalej spała. Potem zamiana- Lila zaczęła drzemać, a Laura wstała. Szybki przystanek i Liluszka również nie śpi.  I tak w kółko Macieja. Zabawianie to jednej, to drugiej. Starsza co rusz ściemniała, że chce siku, byleby tylko wyjść. Stwierdziliśmy, że przydałby się dłuższy postój. Padło ( i tu posypie się fala krytyki ) na nieszczęsny McDonald’s. Bynajmniej nie ze względu na bogate menu, a raczej przez wzgląd na zamknięty plac zabaw w środku. Laura się wyszalała, wychodzić z niego nie chciała. A godzinę straciliśmy.

Końcówka wyprawy to był istny sajgon. Marudząca Lorcia (od 19 zaczęła się robić śpiąca) co rusz budziła śpiącą Lilę.

Mama zaczęła mieć myśli samobójcze, aż w końcu dojechaliśmy do domu.

Ponad 8 godzin drogi i jesteśmy. Starsza od razu zasnęła, a młodsza po godzinie padła. Rodzice też…

I mimo, że z powrotem było ciężej to jednak w ostatecznym rozrachunku wyszło nam wszystkim na zdrowie. Bo nie wyobrażam sobie opiekować się wyspanymi dziećmi po 8 godzinach podróży, gdy samemu się pada.

Nie polecam jednak takiej wycieczki- na następną na pewno nie prędko się zdecyduję.

A Wy podróżujecie z maluszkami? Jak Wam takie wyprawy wychodziły? Jestem ciekawa czy podobnie jak u nas 🙂

DSC_0885

 

 

Podziel się